Granowszczyzna, bracławskie, Ukraina

Z Wiki kielakowie.com
Wersja z dnia 07:55, 20 maj 2021 autorstwa Janusz Kielak (dyskusja | edycje)
(różn.) ← poprzednia wersja | przejdź do aktualnej wersji (różn.) | następna wersja → (różn.)
Województwo bracławskie na mapie
I Rzeczypospolitej
BracławskieIRP.png

Zwyczajowo na Kresach majątkom ziemskim nadawano jedną wspólną nazwę, wywodzącą się od nazwiska właściciela (bez względu na to jak były wielkie - ile wsi i miasteczek obejmowały). Mianem Granowszczyzny autor określa całość dóbr należących do Granowskich (i późniejszych ich spadkobierców Sieniawskich). Majątki te leżały na obszarze woj.bracławskiego zwanego w skrócie Bracławszczyzną (Ukraina).


(Epizod z historii ukraińskiej Bracławszczyzny)

Władimir Antonowicz

Artykuł autorstwa Władimira Antonowicza ukazał się w opracowaniu "Stare Dzieje Kijowszczyzny" (Kijowska Starina) (1888 nr.1/3 str.75-93) Ta syntetyczna praca opisuje życie we włościach Sieniawskiego w okresie od końca XV do XIX wieku. Sporo uwagi autor poświęcił sprawom szlacheckiej kolonizacji, walkom chłopów ze szlachtą i powstaniu hajdamackiemu – ten fragment tekstu pozostaje nadal w sferze badań.


Sytuacja na Bracławszczyźnie w XV i XVI wieku

Po zniszczeniach tatarskich w drugiej połowie XV w. Bracławszczyzna, podobnie jak cały południowy kraniec państwa litewsko-ruskiego, niemal wyludniła się. Mimo usilnych starań starostów winnickiego i bracławskiego, którzy wspólnie z okolicznym drobnym ziemiaństwem próbowali odpierać tatarskie ataki, w pierwszej połowie XVI wieku bezpieczeństwo krainy było poważnie zagrożone, a mieszkańcy niechętnie powracali do ruin i zgliszcz. Zachowały się opisy obu zamków (w Winnicy i Bracławiu), sporządzone w latach 1545 – 1552. Wynika z nich, że gęstość zaludnienia okolicznych terenów była w tym czasie katastrofalnie niska. W całym powiecie winnickim lustratorzy odnotowali istnienie zaledwie 2 wsi zamkowych i 17 ziemiańskich, oraz wspomnieli o 15 całkowicie pustych wioskach i przysiółkach. W powiecie bracławskim, obejmującym całą wschodnią część ówczesnej Guberni Podolskiej i południowo-zachodnią ćwierć Guberni Kijowskiej znaleźli jedynie 23 znaczniejszych ziemian (właścicieli ziemskich) i 14 podlejszych szaraczków (drobnych ziemian), o których ci bogatsi wypowiadali się pogardliwie, że "za braci ich nie uważają i pojęcia nie mają, skąd takie istoty się biorą". Zarówno jedni, jak i drudzy ziemianie mieli swoje dworki lub dwory i własne zaścianki z poddanymi. Jak daleko w nich było do najmniejszego bodaj komfortu świadczyć może stwierdzenie lustratorów, którzy przyrównując osady do pasiek należących ongiś do mieszczan bracławskich wyżej cenią te drugie, zauważając: "i trzy przysiółki jednej pasiece równać się nie mogą".
Populacja Bracławszczyzny zaczęła wzrastać dopiero w ostatniej ćwierci XVI stulecia. Stało się tak dzięki zbiegowi dwóch ważnych dla losów kraju wydarzeń historycznych: z jednej strony, w samej Ukrainie starostowie znaleźli środki na to, by zebrać siły wystarczające do obrony, z drugiej – przestali bazować jedynie na niezbyt licznych pułkach formowanych przez ziemiaństwo, ale utworzyli oddziały wolnych chłopów i nałożyli na nich obowiązek walki z Tatarami. Zapoczątkowany tym sposobem rozwój kozactwa (niezwykle dynamiczny w XVI w.) nie tylko pomógł ostatecznie odeprzeć tatarskie najazdy, ale pozwolił również na zastosowanie nowej taktyki. Kozacy od obrony przeszli do ataku i nauczyli się odpłacać najeźdźcom pięknym za nadobne.
Pod koniec XVI wieku, dekretem Unii Lubelskiej powstała Rzeczpospolita Obojga Narodów. Włączono wówczas do Korony m.in. województwa bracławskie i kijowskie. Były to tereny słabo zaludnione i obce etnicznie, ale bardzo żyzne. Chłopstwo przywiązano do ziemi i uzależniono od szlachty. Naturalną konsekwencją była chęć wydostania się miejscowej ludności spod szlacheckiej władzy i odnalezienie kawałka "bezpańskiej" ziemi tylko dla siebie. Pojedynczo i grupami zaczęli wieśniacy uciekać do województw ukraińskich w nadziei, że przyłączą się do Kozaków, a w zamian jakiś grunt i wolność od pańszczyzny otrzymają. W myśl niepisanego kozackiego prawa – wszyscy tam równi byli, tylko na czas wojen wyłaniali spośród siebie atamana.
Również drobniejsza szlachta i magnateria dojrzała korzyści w tworzeniu na pustkowiach olbrzymich latyfundiów. Nie zasypiając gruszek w popiele, rozpoczęto wydobywanie z domowych archiwów starych dokumentów dotyczących własności terenów ziemskich - dotąd niedostępnych lub porzuconych na pastwę losu. Na mocy prawdziwych bądź spreparowanych papierów, szlachta, odzyskując własne, wyludnione osady, zasiedliła je ponownie. Ci, którzy takich dokumentów nie posiadali, sobie tylko znanymi sposobami uzyskali królewskie bądź sejmowe nadania w dziedziczne użytkowanie.[1]

Interesy byłych mieszkańców tych ziem kolidowały oczywiście z interesami magnaterii i stały się jednym z głównych powodów przyszłych krwawych kozacko-polskich potyczek i wojen. Na początku XVII wieku konflikty etniczne nie miały jeszcze zbyt ostrego charakteru. Obie strony starały się zażegnywać je w miarę pokojowo.
"Stare" kozactwo osiedliło się nad środkowym Dnieprem, ci, którzy wyłamali się z "rejestru" (zbiegli chłopi pańszczyźniani, awanturnicy, poszukiwacze przygód, wyjęta spod prawa szlachta) powędrowali w dzikie stepy Zaporoża. Założenie nowego kosza (czyli obozu) motywowali ochroną granic i walką z tatarskim najeźdźcą.
Wysiłki magnaterii w kierunku umocnienia swojej władzy na nowych terenach nie obejmowały z równą siłą całej Ukrainy. Najmniejszą popularnością cieszyły się tereny wschodnie, przylegające do Dniepru. W tutejszych starostwach roiło się od starych kozackich stanic, założonych legalnie, jeszcze za czasów króla Stefana.
(Współistniały tu stare starostwa, dawno, jeszcze w litewskich czasach założone: Ostierskie, Perejasławskie, Białocerkiewskie, Kanieckie, Czerkaskie z nowymi – Czehryńskim, Korsuńskim, Zwenigrodzkim – utworzonymi na terenach wydzielonych z dawniejszych starostw; rządzący traktowali je na równi, jako przynoszące jednakie dochody i dlatego mniej chętnie oddawali ziemie w nowe ręce. Jedynie dalej na wschód, poza granicami Perejasławskiego starostwa leżały niezbadane obszary dzisiejszej Guberni Połtawskiej, którymi rząd hojnie i łaskawą ręką obdzielił Wiśniewskich, Piaseczyńskich, Koniecpolskich itd.)
Bracławszczyzna znajdowała się w nieco innym położeniu. Funkcjonowały tu tylko dwa starostwa: winnickie i bracławskie, zajmujące rozległe i do niedawna niemal całkiem wyludnione tereny. Były to przecież obszary wielokrotnie częściej niż pozostała część Ukrainy pustoszone przez wszelkich najeźdźców. Bracławszczyzna nie tylko sama w sobie była celem łupieżczych wypraw, ale każdorazowo znajdowała się na trasie tatarskich hord udających się na Wołyń, Ruś Czerwoną czy południową Polskę. Przez wschodni jej kraniec przebiegał "Czarny szlak" wiodący Tatarów na Wołyń, Polesie i Podlasie, a między Dniestrem a Bugiem ciągnął się "Szlak Kuczmański" w kierunku Rusi Czerwonej i Małopolski. Coroczne, a czasami i wielokrotne w ciągu roku łupieżcze pochody nie sprzyjały pokojowemu osadnictwu i uprawie roli. Książętom Ostrogskim, Sanguszkom, Zbaraskim (pełniącym rolę starostów winnickich i bracławskich) nie udało utworzyć żadnego pułku kozackiego. W drugiej połowie XVI stulecia pozbawione ochrony i ustawicznie pustoszone ziemie nie przynosiły już żadnego zysku, kiedy więc magnateria zaczęła naciskać na króla o odstąpienie im wyludnionych terenów, ten z ochotą pozbył się kłopotu. Takim sposobem na żyznych stepach, jak grzyby po deszczu pojawiły się potężne latyfundia.
O ile na północnym krańcu Bracławszczyzny, zwłaszcza w okolicach winnickiego zamku przetrwały jeszcze majątki dawnych, miejscowych rodów, o tyle na ziemiach położonych na południe od Bracławia aż po Dniestr i Dzikie Pola, spotkać można było na początku XVII wieku już tylko Kalinowskich, Koniecpolskich, Potockich, Zamoyskich itd.


Sieniawscy

Pośród starej bracławskiej magnaterii szczególne miejsce zajmowali Sieniawscy. Ród ten wydzielił się w XV w. jako osobna, niezależna gałąź rodu Granowskich. Przodkowie ich, wywodzący się z Wielkiej Polski, otrzymali XIV w. królewskie nadania w Rusi Czerwonej. Największych zaszczytów dostąpili za panowania Władysława Jagiełły, z którym połączyli się więzami krwi – trzecia królewska małżonka Elżbieta, była wcześniej żoną Wincentego Granowskiego. W tym samym czasie jeden z Granowskich osiedlił się na Podolu, gdzie w krótkim czasie zaczął piastować stanowisko starosty kamienieckiego. W tamtych czasach, kiedy Podole nie wchodziło jeszcze w skład Bracławszczyzny, Granowskim udało się nabyć olbrzymie posiadłości w okolicach zamków kamienieckiego, latyczowskiego i bracławskiego. Spore włości posiadali zwłaszcza w tej ostatniej okolicy, gdzie nad rzeką Werbiczą znajdowała się osada o identycznie brzmiącej nazwie. Osadę przekształcili w miasteczko i nazwali ją Granowem.

W połowie XV wieku ród Granowskich podzielił się na dwie odrębne gałęzie. Przedstawiciel jednej z nich – Rafał - właściciel miasteczka Sieniawa w Rusi Czerwonej nad Sanem położonego, jako pierwszy przyjął nazwisko Sieniawski i stał się przez to protoplastą nowej magnackiej rodziny. W ciągu całego wieku XVI Sieniawscy pozostawali w szeregach polskiej szlachty - dwóch piastowało funkcję ruskich wojewodów (w Rusi Czerwonej), dwaj inni byli kasztelanami kamienieckimi, itd. Zajmując tak ważne stanowiska, dbali Sieniawscy o pomnożenie swego majątku i w rezultacie pod koniec XVI wieku, posiadali liczne majętności rozrzucone po terenach całej Rusi Czerwonej i województwa podolskiego. Oprócz włości rodowych (Sieniawy nad Sanem) posiadali ponadto w Rusi Halickiej miasta Brzeżany, Oleszyce, Pomorzany i całe mnóstwo otaczających je wiosek; na Podolu miasteczko Satanów, włości nad Zbruczem i ogromny majątek Międzybóż w powiecie latyczowskim. W międzybożskiej posiadłości wybudowali dwa kolejne miasteczka – Starą i Nową Sieniawę (leżące już na rubieżach Bracławszczyzny).
Na początku XVII wieku Sieniawscy nie pozostali w tyle za magnaterią nabywającą bracławskie majątki. Wyszperali w rodzinnych archiwach dokumenty, z których wynikało, że ich przodkowie – Granowscy – nigdy z tych ziem nie zrezygnowali, a prawa raz nabyte nie ulegały przedawnieniu. Już na samym początku napotkali na trudności – okazało się, że opuszczonymi włościami zaopiekowali się książęta Czetwertyńscy i ani myśleli z nich zrezygnować. Nie popuścili również Sieniawscy. Nie wiadomo jak udało im się nakłonić antagonistów do ugody, faktem jednak jest, że Czetwertyńscy ustąpili pola znaczniejszemu i bogatszemu przeciwnikowi, a sprawa zakończyła się kompromisem: w 1605 r. Hieronim Sieniawski wypłacił księciu Jaroszowi Czetwertyńskiemu sumę 3.000 złotych i otrzymał od niego tzw. "cesję", tj. przeniesienia wszystkich praw do Granowa "attinentiis cum".

Na tej mapie widoczne są Granów, Horodek i Leuchy

Zdobywszy w ten sposób niepodważalne prawo posiadania ogromnego majątku ziemskiego, starali się Sieniawscy sprowadzić tu jak największą liczbę osadników, proponując im w zamian specjalne przywileje obowiązujące przez 30 lat. W latach 30-tych XVII stulecia w sąsiedztwie Starego Granowa istniały już trzy nowe grody – Nowy Granów, Lewuchy (Leuchy) i Gródek (Horodek), a w każdym z nich wybudowano zamek, czyli niedużą twierdzę okoloną fosą, wałem i palisadą, uzbrojoną w muszkiety i hakownice oraz posiadająca wewnątrz własny folwark. Około 1640 r. głową rodu Sieniawskich i właścicielem Granowszczyzny był hrabia Adam Hieronim Sieniawski, pan na Szkłowie i Myszy, pisarz polny koronny. Podobnie jak inni właściciele latyfundiów na Bracławszczyźnie i Ukrainie, brał czynny udział w potyczkach z Kozakami i Tatarami. Od wyników walk z wrogami wewnętrznymi i zewnętrznymi zależał przecież spokój i dobrobyt bracławskich ziem. Odparcie tatarskich najazdów gwarantowało spokojny rozwój rolnictwa, a zmuszenie "kozackiej hydry" do ukorzenia się wzmacniało władzę magnatów. Nic więc dziwnego, że we wszystkich pochodach z lat 1630-1650, możnowładcy z południowej Bracławszczyzny wystawiali własne chorągwie i nierzadko sami nimi dowodzili. Adam Sieniawski osobiście prowadził chorągwie w bitwie pod Ochmatowem (1644 r.), potem w 1646 r. razem z hetmanem Mikołajem Potockim udał się na daleką, choć niezbyt fortunną wyprawę nad Merlę[2] Znaczna część polskiego wojska po prostu zamarzła w opustoszałych stepach ówczesnej Guberni Charkowskiej.
Mimo całej złożoności sytuacji, pochody przeciwko Kozakom i Tatarom przyniosły wyraźną ulgę mieszkańcom Bracławszczyzny i ziemie te stopniowo zaczęły stawać się dochodowe. Sam Adam Sieniawski, powróciwszy z nieudanej wyprawy nad Merlę zajął się już tylko pomnażaniem swego granowskiego majątku.[3] Tymczasem okazało się, że okres funkcjonowania specjalnych przywilejów dla większości osadników już minął. Sieniawski ogłosił, że gotów jest oddać majątek w arendę i niemal natychmiast znalazł ochotnika w osobie wielkopolskiego szlachcica,[4] który zapuścił się na daleką Ukrainę z zamysłem szybkiego wzbogacenia się w tej - jak mawiała szlachta w jego rodzinnych stronach - "mlekiem i miodem płynącej" krainie. W tym samym 1646 r. sfinalizował Sieniawski kontrakt z panem Bartoszem Ważyńskim, na mocy którego za 40.000,- złotych oddał mu w arendę na 4 lata swoje grody – Stary Granów alias Werbicz, Nowy Granów, Gródek i Lewuchy ze wszystkimi wsiami, przysiółkami, osadami, zaściankami, chutorami itp.


Arenda Bartosza Ważyńskiego

Bartosz Ważyński[5] był dobrym gospodarzem, człowiekiem energicznym i przedsiębiorczym. Sam zamieszkał w najlepiej ufortyfikowanym zamku w Lewuchach, natomiast w każdym z podległych mu grodów utworzył oddzielny folwark i starał się gospodarować tak, by były one samowystarczalne a przy okazji dostarczały mu takich towarów, których zbyt był najpewniejszy. Na podstawie szczegółowego wykazu jego posiadłości można dziś prześledzić specyfikę gospodarki ówczesnej Bracławszczyzny. Widzimy na przykład, że Ważyński obsiewał zbożem tylko niewielką część pól stosunkowo przecież dużego obszaru Granowszczyzny – z jednej strony na pewno z braku odpowiedniej ilość rąk do pracy, z drugiej jednak – z powodu braku chętnych do zakupu. Zebrane zasiewy – jak można sądzić ze spisu jego majątku – tylko częściowo zbywano jako ziarno, znaczną część przetwarzano na mąkę i kasze, część wykorzystywano jako paszę, a największą część przetwarzano w gorące napoje. We wszystkich swoich folwarkach posiadał mnóstwo gorzelnianych i piwnych kotłów i alembików[6], a w piwnicach przechowywał duże ilości kuf, beczek i półbeczek piwa, gorzałki i spirytusu. Resztę pól przekształcił w pastwiska i wypasał na nich olbrzymie stada wołów, krów, owiec, kóz i świń. Wielkimi transportami wywoził stąd i sprzedawał słoninę, smalec, wełnę, skóry i produkty mleczne, którymi wypełnione były jego spichlerze i stodoły. Znaczne dochody uzyskiwał z hodowli ptactwa domowego – na szeroką skalę hodował kury, gęsi, kaczki, indyki, tuczył setki kapłonów, magazynował beczki gęsiego smalcu itd. Równie ważną częścią jego gospodarstwa było pszczelarstwo. W magazynach Ważyńskiego znaleźć można było całe rzędy beczek i półbeczek wypełnionych miodem świeżym i pitnym, spore zapasy wosku zbieranego w wielkie kręgi, a także wytworzone już w świece. Nigdzie jednak nie znaleziono najmniejszej nawet wzmianki o ogrodnictwie lub sadownictwie.
Szukając rynków zbytu dla swoich produktów Bartosz Ważyński docierał z wielkimi ich transportami na dalekie rynki Polski i Prus; szczególnie ożywione stosunki handlowe łączyły go z Gdańskiem. W jego stodołach stały dziesiątki kutych wozów kołomyjskich z łańcuchami, całe szeregi wyrobów kaletniczych (głównie uprząż). Dwa razy do roku organizował transporty dostarczające nad dalekie Morze Bałtyckie podolski miód i wosk, wełnę i słoninę, skóry i wódkę. W zamian za te towary sprowadzał Ważyński z zagranicy przyprawy, wina, cukier, zastawę stołową, tkaniny, wyroby metalowe, narzędzia rolnicze i inne, które z zyskiem sprzedawał w sąsiednich dworach i majątkach.
Dzięki własnej przedsiębiorczości i właściwemu spojrzeniu na sytuację ekonomiczną kraju, Ważyński wzbogacił się bardzo szybko, pozostając jednocześnie w bardzo dobrej komitywie z pracującymi dla niego wieśniakami. Wiosną 1648 r. mijały dwa lata jego arendy. Gospodarstwo kwitło: stodoły, magazyny, przechowalnie, gumna i piwnice wypełnione były wszelkim dobrem. Rankiem 29 maja arendarz krzątał się po dziedzińcu lewuskiego zamku przeglądając i segregując tylko co dostarczone z Gdańska towary. Zupełnie niespodziewanie wtargnęła na dziedziniec gromada uzbrojonych kmieci. Pochłonięty swoją pracą Ważyński początkowo chciał odesłać ich do innych zajęć wyznaczając inny, bardziej dogodny do rozmów czas, ale zastanowiło go dziwne, nieco trwożliwe zachowanie kompanii. Na pytanie, w jakim celu wszyscy razem tu przybyli, chłopi oświadczyli, że przyszli go ostrzec: w nocy pojawili się w Lewuchach zwiadowcy Chmielnickiego i przynieśli wiadomość o pogromie wojsk polskich pod Korsuniem (zdarzyło się to 26 maja), a w ślad za nimi podążają oddziały Kozaków i Tatarów. W świetle tych wydarzeń – sugerowali - najlepszym wyjściem byłaby ucieczka dzierżawcy, zanim jeszcze dotrą tu nieproszeni goście. Wiadomość poraziła Ważyńskiego niczym grom. Wiedział doskonale, że hetmani zajęci byli pochodem przeciwko nowemu kozackiemu powstaniu, ale był też całkowicie pewien swego bezpieczeństwa. Polegał na sile i doświadczeniu polskiego wojska i spodziewał się, że tak jak w ubiegłych latach, po dłuższych lub krótszych walkach bunt kozacki zostanie stłumiony a oni sami przykładnie ukarani. W jednym momencie wszystkie te oczekiwania legły w gruzach. Ważyński stanął oko w oko z realnym niebezpieczeństwem. Obrony nie brał nawet pod uwagę. Posiadał wprawdzie kilka dobrze uzbrojonych, wyposażonych w muszkiety, hakownice i proch fortalicji, ale też nikogo wyszkolonego w sztuce wojskowej w nich nie było. Załogi razem ze swoimi dowódcami dawno już uciekły i zasiliły kozackie szeregi. Kmiecie którzy pozostali, okazali mu lojalność ostrzegając o nadchodzącym niebezpieczeństwie, ale ani myśleli chwytać w jego obronie za oręże i stawać przeciw własnym rodakom. Nie oglądając się na nic wydał Ważyński czym prędzej ostatnie rozporządzenia, opiekę nad włościami zlecił dwóm najbliżej stojącym – wójtowi i pisarzowi, chwycił sakwę z czerwońcami, konia osiodłać nakazał i żałośnie zapłakawszy nad losem swego majątku udał się do Gródka – kolejnego z dzierżawionych przez siebie miast. Dla bezpieczeństwa zabrał ze sobą kilku chłopów. W Gródku, jak się okazało, wcale nie było lepiej. Mieszkańcy doskonale wiedzieli już, co się święci. Przejeżdżając przez gród spostrzegł, że zdążyli się uzbroić, a nawet wystawili straże. Miejscowi Żydzi, których zastał w zamku żalili się, że chłopi nie chcą wypuścić ich z miasteczka. Kiedy Ważyński próbował wstawić się za nimi, zbuntowana załoga oświadczyła, że do przybycia Kozaków nikt Gródka nie opuści – ani Żydzi, ani on sam. Po długich negocjacjach przepustkę otrzymał, ale tylko dla siebie. Wyjeżdżając polecił folwarki i całą majętność opiece wójta i burmistrzów, a informację o tym przesłać kazał do granowskiego sądu, ponieważ do samego Granowa wolał już nie jechać. Dosiadł ponownie konia i ruszył przed siebie bez określania konkretnego celu.

Trasa przebyta przez Bartosza Ważyńskiego (ok. 530 km.)

Po tygodniu w miarę spokojnej drogi, przez Bar i Kamieniec dotarł do Lwowa.

(Charakterystyczne cechy ucieczki Ważyńskiego: nagłe pojawienie się Kozaków, popieranie kozactwa przez wieśniaków, poczucie bezsilności szlachcica wobec determinacji chłopów i "żałosny płacz" z powodu porzucenia własnego majątku powtarzają się we wszystkich analogicznych przypadkach. Widać to wyraźnie w dokumentach z tamtego okresu. Dla zobrazowania tego przydadzą się jeszcze dwa przykłady. W Latopisie Joachima Ulricha znajdziemy taką oto historię: "Spod Pawołoczy Chmielnicki porozsyłał swoje pułki w różnych kierunkach, także na Polesie, gdzie o mały włos nie pojmali także i mnie, Joachima Ulricha. Ucieczką w las się salwowałem i ...pieszo musiałem dotrzeć do Klasztoru Pieczerskiego (Latopis Ulricha t.1.,s.69)". Inny współczesny mieszkaniec Bracławszczyzny, znany polski kronikarz Samuel Twardowski, tak opisuje swoją ucieczkę z własnego chutoru położonego w pobliżu wioski Zarubiniec (obecnie powiat lipowiecki)[7]: "Podobnie jak inni, nie czekając na dalszy rozwój wypadków uciekłem ze wcale nie mniejszym niż sąsiedzi pośpiechem, chwycić zdążyłem jedynie szkatułę z co cenniejszymi drobiazgami i moimi rękopisami... z tęsknotą teraz wspominam rodzinny swój majątek, pasiekę naszą, która droższa mi była ponad wszystko... pozostała daleko, porzucona na pastwę moich kmieci"


Przedwczesny koniec kontraktu

Zatrzymawszy się we Lwowie Ważyński wyglądał z niecierpliwością przyjazdu Sieniawskiego. Chciał uzyskać od niego – zgodnie z brzmieniem kontraktu - zwrot sum zastawnych lub, w ostateczności, wydzierżawić od niego na tych samych warunkach inne majętności, tyle, że w Rusi Czerwonej lub Małopolsce. Sieniawski przebywał już nawet we Lwowie, ale plany miał zupełnie inne. Po bitwie pod Korsuniem trafił wraz z wieloma znacznymi dowódcami do tatarskiej niewoli. Tuhaj-bej pognał ich aż na Krym, ale sprytnemu jeńcowi udało się wykorzystać długą drogę na przekonanie murzy, by poszedł z nim na układ. Układ miał się opłacić im obu. Tuhaj-bej dobrze wiedział, że po przybyciu na miejsce zmuszony będzie przekazać chanowi wszystkich znaczniejszych jeńców. Ten zrobi z nimi, co będzie chciał i to on zadecyduje później o podziale łupów, oraz o tym, który z wielmożów i komu przypadnie w udziale.
Tuhaj-bej postanowił swoje udziały w zdobyczy cichaczem powiększyć. Znając zamożność Sieniawskiego przedstawił mu propozycję wykupienia się z niewoli za 20.000 czerwońców. Między współbraćmi rozpuścił wieść, że oto puszcza jeńca z dobroci serca, bo kiedy on sam trafił ongiś w jasyr do ojca Sieniawskiego – Prokopa, także samo wolnym puszczony został. Sieniawski na układ poszedł. Jako gwarancje szybkiej i rzetelnej wypłaty pozostawił w niewoli swych hetmanów i udał się do Lwowa. Już 4 lipca udało mu się okup zebrać i wysłać. Jak na ironię, do Tatarów trafił dokładnie w tym samym czasie, kiedy pustoszyli Międzybóż.

Sieniawski z kolei niemal natychmiast rozpoczął formowanie nowych pułków do walki z Kozakami. Zaciągnął w tym celu u lwowskich mieszczan potężne pożyczki pod zastaw dochodu z własnych majątków. Ważyńskiemu złożył dwie propozycje: albo przedłuży mu czas dzierżawy o kilka lat, albo zwróci mu całą kwotę zastawu, czyli 40.000 złotych. Musi się jednak Ważyński uzbroić w cierpliwość – tylko do czasu ostatecznej rozprawy z Kozakami.
Wierząc święcie w zwycięstwo, wybrał się Sieniawski na czele nowo sformowanego pułku w kolejny pochód przeciwko Chmielnickiemu. Pogrom pod Piławcami przekreślił jego nadzieje. W nagłym ataku paniki wojsko poszło w rozsypkę. Do żadnej walki nawet nie doszło. "Polski Achilles" – jak nazwał go Niesiecki – powrócił do Lwowa bez grosza przy duszy i bez nadziei na szybkie rozgromienie kozackiego powstania.

W następnym roku wojna z Chmielnickim rozgorzała z nową siłą. Sieniawski, ponownie obłożywszy swój majątek zastawami, wyszykował kolejny pułk zbrojnych i dołączył z nim do regularnej armii broniącej Zbaraża. Nie dane mu jednak były wojskowe sukcesy. Pułkowi jego wyznaczono pod murami miejsce tak pechowe, że częściej od innych ostrzeliwane było przez kozacką artylerię. Znaczna część jego ludzi zginęła, a jeden z pocisków trafił nawet w namiot Sieniawskiego. Jego samego także zmogły trudy sześciotygodniowego oblężenia. Umęczony głodem i niedostatkiem wody, przygnębiony brakiem spokoju, podupadł na duchu i zdrowiu na tyle poważnie, że po podpisaniu Ugody Zborowskiej nie miał już siły podnieść się z łoża. Obóz opuścił na noszach i po nie więcej niż 8 miesiącach zmarł.


Utrata Granowszczyny

Na mocy Ugody Zborowskiej Granowszczyzna znalazła się w tej części Ukrainy, która przypadła Kozakom. W pośpiesznie opuszczonym przez dzierżawcę majątku radośnie powitano wojska Chmielnickiego. Chłopi tłumnie wstępowali w kozackie szeregi zasilając Kalnicki Pułk: leuszanie przystali do Terlickiej Sotni, mieszkańcy Gródka i Granowa – do Daszewskiej. Cały majątek pozostawiony przez Ważyńskiego stał się zdobyczą Kozaków i miejscowego chłopstwa. Wójt i pisarz, którym arendarz powierzył opiekę nad swoimi dobrami w Leuchach, próbowali zabezpieczyć co cenniejszy dobytek. Ukryli go w beczkach i zatopili w stawie. Ktoś ich jednak podpatrzył. Poinformowani o wszystkim Kozacy otworzyli mnichy i po spuszczeniu wody ze stawu wydobyli beczki, a wójt i pisarz – za zbytnie oddanie "pańskim interesom" i zachowanie niezgodne z oczekiwaniami ogółu – skazani zostali na śmierć.

Powrót tych ziem do dawnych właścicieli wydawał się już niemożliwy, jednak dwa lata po śmierci Adama Hieronima Sieniawskiego, wśród jego spadkobierców pojawił się cień nadziei. Ugoda podpisana w Białej Cerkwi po bitwie pod Beresteczkiem przewidywała, że ustąpione wcześniej Kozakom tereny zostaną zredukowane do granic województwa kijowskiego. Bracławszczynę zajęły więc polskie wojska, a w Granowie i jego okolicach rozlokował się pułk niemieckiej piechoty pod dowództwem Creutza. W Winnicy ponownie utworzono siedzibę Sądu Grodzkiego Województwa Bracławskiego. Po przejęciu kontroli nad prowincją przez polskich urzędników ziemskich, rozpoczęły się powroty właścicieli, ich zarządców i dzierżawców. Powrócił także Bartosz Ważyński. Pojawił się w Granowie wiedziony nadzieją ponownego otrzymania swej bogatej arendy i odzyskania poniesionych strat. Niestety, nadzieje jego spełzły na niczym. Po śmierci Sieniawskiego, spadkobiercą majątku został jego małoletni syn Mikołaj Hieronim, pozostający pod opieką matki – Heleny Sieniawskiej – córki hetmana koronnego Stanisława Potockiego i licznych krewnych, którzy porozdzielali już między siebie zarządzanie rozsianymi po różnych województwach posiadłościami. Baczenie nad dobrami bracławskimi przypadło stolnikowi bracławskiemu Ludwikowi Niezabitowskiemu i jego bratu Janowi. Przejęli kontrolę nad Granowszczyzną i, kiedy pojawił się Ważyński, oddalili jego roszczenia twierdząc, że upłynął już czteroletni okres kontraktu. Dzierżawca nie miał żadnych dokumentów potwierdzających warunki ustnej umowy, zawartej z Sieniawskim we Lwowie. Stosując się do zaleceń nowych zarządców, wójtowie nie dopuścili byłego dzierżawcy do żadnego z wcześniej zajmowanych przez niego zamków. Ważyński wrócił do Winnicy i 20 marca 1652 r. złożył w tamtejszym sądzie pozew przeciwko spadkobiercom Sieniawskiego – o zapłatę za dwa lata niewykorzystanej dzierżawy, oraz przeciwko chłopom i mieszczanom Granowszczyzny – o zwrot zagrabionego majątku.

Zanosiło się na wieloletni proces, ale już 1 czerwca krwawy pogrom zniszczył polską armię. Bitwa pod Batohem[8] na długo zadecydowała o losach Bracławszczyzny. Polskie sądy, urzędnicy ziemscy, ziemianie, dzierżawcy i zarządcy opuścili pospiesznie swoje włości. Nowe, twarde rządy nie przyniosły jednak Bracławszczyźnie upragnionego spokoju. Kozactwo było dostatecznie silne, by pokonać wrogów, ale nie stało jeszcze na tym poziomie rozwoju, który był niezbędny do zapewnienia prawidłowego funkcjonowania gospodarki. Rozpoczął się długi okres smutnych zamieszek, określany przez miejscowy lud mianem "ruiny", który przemienił w pustynię całą zachodnią część Ukrainy.

Ingerencja obcokrajowców – Polaków, Turków, Tatarów – w wewnętrzne konflikty kozackich koszy wzywających na pomoc raz jednych, raz drugich sąsiadów, spowodowały wkrótce niemożność prowadzenia w prowincji jakiejkolwiek gospodarki. Powtarzające się grabieże, pożary, napady to swoich, to obcych, gromadne porwania w tatarski jasyr spowodowały, że mieszkańcy Bracławszczyzny ostatecznie utracili nadzieję na spokój i normalne życie. Zmęczeni brakiem perspektyw i ciągle nieokreśloną sytuacją, Kozacy, a także pospolite ruszenie z Kalnickiego Pułku, rozpoczęli w 1674 r. masowy powrót do opuszczonych ziem. Poszukując nowych, spokojniejszych miejsc osiedlali się nad brzegami Oreli, w dzisiejszych powiatach Kobylackim i Konstantynogrodzkim Guberni Połtawskiej. I w ten sposób pod koniec XVI w. Bracławszczyzna wyludniła się po raz kolejny, zupełnie jak za czasów pogromów dokonywanych przez hordy Mengli-Gireja.

Dopiero czterdzieści lat później, na mocy ustaleń Traktatu Prutskiego (Pruckiego- 1711), szlachta otrzymała możliwość powrotu do własnych majątków i Bracławszczyzna ponownie zaczęła się zaludniać. Powtórzyły się znane i wypróbowane przed 150 laty mechanizmy kolonizacji – znów zawierano długoletnie umowy, magnateria rozpoczęła tworzenie kolejnych latyfundiów, pojawili się dzierżawcy i spekulanci.

Kiedy ostatni z rodu Sieniawskich - hetman Adam Mikołaj – przybył do Granowszczyzny w 1714 r., zastał tu prawdziwą pustynię. Szybko odnowił zamek i przywrócił prawa miejskie, ale tym razem otrzymał je tylko Granów. Lewuchy i Gródek pozostały na prawach gmin. Jednak Sieniawski nie troszczył się zbytnio o swoje posiadłości; był stary i nie miał żadnych męskich potomków. Nie miał też w linii bocznej żadnych spadkobierców, którzy mogliby kontynuować tradycje wygasającego rodu. Stary hetman kompletnie zdewociał. Ogromne środki przekazał na budowę katolickich klasztorów. 200 000 czerwońców przeznaczył na wykupienie jeńców. Zasłynął wśród współczesnych z łagodności i dobroci charakteru, nie przeszkadzało mu to jednak srodze karać chłopów przy najmniejszej próbie wystąpienia przeciw jego władzy. Zmarł w 1726 r. a ogromne jego posiadłości odziedziczyli Czartoryscy - potomkowie w linii żeńskiej[9], którzy ustanowili gubernatora do opieki nad granowskimi dobrami. Mimo, że "gubernatorzy" działali prawie bez żadnej kontroli, żyzna Granowszczyzna szybko zaczęła przynosić znaczne dochody. Pod koniec XVIII w. w majątku było już – oprócz miasta Granów – 25 wielkich wsi. Czartoryscy chełpili się wówczas posiadaniem "nadwornego" oddziału kozackiej milicji – słynącego z dorodnych wojaków, pięknych mundurów i srogiej dyscypliny.
W XVIII w. już tylko dwa razy Granów przeżyło poważne zagrożenie. W 1738 r. w mieście pojawił się oddział hajdamaków, którzy zabili wszystkich Żydów, uśmiercili gubernatora, zabrali cały jego majątek, ograbili kościół i sklepy. Trzydzieści lat później - w 1768 r. - po zajęciu Humania, miasto spustoszyły oddziały Maksyma Żeleźniaka i Iwana Gonty, ale był to już ostatni taki epizod i od tej pory życie toczyło się tu spokojnie, choć przez ponad jeszcze wiek – dość ciężko. Po stłumieniu Koliszczyzny ziemianie poczuli się bezpieczniej, a pod koniec stulecia - kiedy uznano legalność ich władzy na tych terenach – umocnili się tu na dobre.
Granowszczyzna pozostawała we władzy Czartoryskich do 1831 r., kiedy to za udział księcia Adama Czartoryskiego w Powstaniu Listopadowym, jego dobra zostały skonfiskowane. Wydawać by się mogło, że miejscowi chłopi odetchną wreszcie po wiekach konfliktów i ucisku, ale los przygotował dla nich jeszcze jedną niespodziankę. Granowszczyznę przeznaczono do kolonizacji wojskowej, ale to temat bardzo dobrze znany i opisany w naszej literaturze, dlatego postanowiłem go pominąć. Dopiero w 1860 r., po wprowadzeniu zbawczych reform zakończył się wielowiekowy okres walk i cierpień Granowszczyzny.


Przypisy


  1. Na przykład Walenty-Aleksander Kalinowski, postanowieniem Sejmu otrzymał w 1609 r "pustynię Humań", czyli cały ówczesny powiat Humański. Volumina legum. T II str. 466 (karta 467).
  2. Polska ruszyła z odsieczą napadniętej przez Tatarów Rosji. Ostra rosyjska zima na przełomie 1645/46 r. unieruchomiła jednak polskie oddziały nad rzeką Merlą, a Tatarzy bezpiecznie przeszli obok z łupem.
  3. Zgodnie z zapisami w Księdze Grodzkiej Winnicy z 1652 roku, przechowywanej w centralnym archiwum w Kijowie pod numerem 4598
  4. W XVII w w skład Rzeczypospolitej Obojga Narodów wchodziły Korona Polska i Wielkie Księstwo Litewskie. Korona dzieliła się na dwie prowincje - Wielkopolską i Małopolską. W skład Prowincji Wielkopolskiej wchodziło m.in. woj. mazowieckie, skąd pochodził Bartosz Ważyński.
  5. Być może jest to [Bartłomiej vel Bartosz Ważyński], znajdujący się w naszej bazie danych.
  6. Alembik - według Encyklopedii Staropolskiej Zygmunta Glogera
    W polskiej łacinie kuchennej alembicus, pochodzi z połączenia przedimka arabskiego al z wyrazem greckim ambiks i oznacza naczynie miedziane, które jeszcze w pierwszej połowie XIX wieku znajdowało się w każdym dworze szlacheckim, służąc gospodyniom do oczyszczania gorzałki, a niekiedy i innych płynów. Alembik składał się z trzech części: kotła, czapki i dwóch rur. W kocioł, postawiony na ognisku i przykryty czapką miedzianą, nalewała się ciecz, przeznaczona do dystylacyi, która następowała przez parowanie do czapki i skraplanie się w rurach, idących z czapki pochyło na dół przez naczynie z zimną wodą. Z rur tych kapał płyn już oczyszczony do podstawionego pod ich dolne końce zbiornika. Wódka w ten sposób oczyszczona zwana była alembikówką i służyła na nalewki i do zapraw rozmaitych.
  7. Samuel Twardowski - Wojna domowa. Część II s.36
  8. Miejscowość na południe od Bracławia. Bitwa znana także jako bitwa pod Ścianą, Braiłowem lub bitwa pod Brahiłowem
  9. Córką Adama Mikołaja Sieniawskiego była Maria Zofia Czartoryska – żona księcia Augusta Aleksandra Czartoryskiego